chrisfox - 9.11.2007 14:40:24

Podaję za pewnym periodykiem:

Pretekstem do ponownego spotkania basisty Glena Matlocka, perkusisty Paula Cooka, gitarzysty Steve’a Jonesa i wokalisty Johna Lydona jest trzydziesta rocznica premiery ich jedynej płyty studyjnej "Never Mind the Bollocks". Wydany w październiku 1977 r. album początkowo krytykowany był za wywrotowe treści i agresywną muzykę. Dziś uchodzi za dzieło kanoniczne, które odmieniło na zawsze oblicze przemysłu rozrywkowego. To właśnie moment ukazania się tej płyty uznawany jest za symboliczny wybuch punkowej rewolty, która wstrząsnęła w posadach konserwatywną Wielką Brytanią. Trzydziesta rocznica tej rebelii odbywała się dotąd bez wielkiej celebry i jubileuszowych rautów. Dopiero członkowie Sex Pistols postanowili hucznie uczcić dawne wydarzenia. Wczoraj ruszyli w trasę, w ramach której wystąpić mają na siedmiu koncertach.

To nie pierwszy raz, kiedy podtatusiali bohaterowie punk rocka zbierają się ponownie razem. W 1996 r. wystąpili na kontrowersyjnej trasie koncertowej odbywającej się pod wymownym hasłem Filthy Lucre (Plugawy zarobek). W 2002 r. ponownie wyszli na scenę, tym razem na okoliczność jubileuszu panowania królowej Elżbiety II - tej samej, której rządy w tekście piosenki "God Save the Queen" nazywali faszystowskim reżimem. Rok później Sex Pistols okrążyli z koncertami Amerykę, po czym zajęli się swoimi sprawami. Najbardziej aktywny pozostawał John Lydon, który z właściwą sobie ironią korzystał z uroków bycia osobą publiczną. Często goszcząc w telewizji (nawet jako uczestnik popularnego reality show), potwierdzał swoje aspiracje do miana naczelnego błazna na brytyjskim dworze.

Przypomnieć wypada. w jakich okolicznościach Lydon i spółka dorobili się statusu grupy legendarnej. Sex Pistols działali przez zaledwie trzy lata (między rokiem 1975 a 1978), nagrali tylko jeden album, a mimo to znaleźli tysiące naśladowców na całym świecie i przeszli do historii jako najważniejsza grupa z kręgu punk rocka. Ze swoją surową, prostą w formie muzyką i wywrotowymi tekstami trafili na odpowiedni moment. Bez cienia pokory atakowali drobnomieszczańskie kołtuństwo, opowiadali o braku perspektyw wśród młodego pokolenia, rozprawiali się z pozostałościami mitu o potędze brytyjskiego imperium. Ziarna punkowego buntu trafiły na podatny grunt angielskich aglomeracji pogrążonych w nudzie i frustracji. Trzydzieści lat temu Pistolsi mogli jawić się jako upadłe anioły, zesłane na brudne ulice Londynu, by dać upust wzrastającemu gniewowi. Kierowała nimi młodzieńcza buta i irytacja życiem w wielkim mieście w niskiej klasie społecznej. Jakie więc motywacje kierują dziś panami po pięćdziesiątce, cieszącymi się wysokim statusem materialnym? Sami deklarują, że chcą znów wymierzyć otrzeźwiający policzek w twarz show-biznesu. To zaś, że przy okazji dorobią sobie do emerytury, stanowi dodatkowy atut - o swoich motywacjach finansowych nigdy nie wstydzili się opowiadać.

Poprzednie reaktywacje nie przyniosły chluby starym wygom punk rocka, które często musiały schodzić ze sceny przy akompaniamencie gwizdów dezaprobaty. Starzy fani znów zarzucają Pistoletom, że ci z zimną krwią mordują własną legendę. Być może właśnie to jest ich celem. O tym, że zaszczyty nie przejawiają dla nich zbyt wielkiej wartości, przekonali, gdy rok temu odrzucili propozycję przyjęcia ich do prestiżowego Rock’n’roll Hall of Fame, komentując przy tym, iż ten "cuchnie szczynami". Etatowi wichrzyciele woleli zamiast tego nagrać na nowo dwie swoje piosenki, m.in. głośny punkowy hymn "Anarchy in the UK" z przeznaczeniem na ścieżkę dźwiękową gry "Guitar Hero III".

Jeszcze w tym tygodniu wyspiarska publiczność przekona się, czy zaokrąglone brzuchy będą przeszkadzać podstarzałym prowokatorom w ponownym odegraniu repertuaru z "Never Mind the Bollocks". Nikt już oczywiście nie traktuje niesfornych Pistoletów jak zagrożenie dla publicznego porządku. Lydon, Cook, Jones i Matlock cieszą się raczej statusem punkowych kombatantów, chętnie gawędzących o przebytym dawno temu szlaku bojowym na froncie walki z establishmentem, niekoniecznie są natomiast skorzy do podjęcia walki. Chyba że jest to walka z własną legendą.


Punk nie umiera. Wiem - sam od trzydziestu lat jestem punkiem ;)