Forum Stowarzyszenia
administrator
Gdzie najlepiej zakończyć jesienny spacer po Żoliborzu? Restauracja o kojarzącej się z tą dzielnicą nazwie "Żywiciel", wydaje się być miejscem wymarzonym. Rzeczywiście, za nazwę należą się ogromne brawa, jest to przykład znakomitego marketingu. Świetna lokalizacja, sympatyczne wnętrze, całkiem dobra obsługa. Same plusy. Niestety, na tym się one kończą.
Rezerwujemy miejsce dla grupy - faktycznie, przyszło nas 21 osób - ale, ponieważ nie uzgadniamy jednolitego menu dla wszystkich, Pani Menedżerka oświadcza, że będziemy traktowani, jak "detaliści" (czyli chyba, jak by powiedział Witkacy, "istnienia poszczególne"). Krótko mówiąc, grupą nie jesteśmy. Każdy zresztą płaci za siebie - rachunki wystawiane są dla jednej, dwóch, czasem trzech osób. Grupą więc nie jesteśmy, aż do momentu zapłaty - tu się okazuje, że nawet owa jedna osoba, to też grupa - a grupa płaci dodatkowo 10% za obsługę. Długie rozmowy z Bogu ducha winnymi - to tak gwoli ścisłości - kelnerami, prowadzą do wniosku, że obciążono nas owym haraczem (jeśli już nie trafia do nas bardziej elegancka argumentacja) za fakt potwornej rujnacji lokalu, polegającej na zestawieniu razem kilku stolików. To już nieco inny marketing, taki trochę socjalistyczny: więcej klientów, więcej zamówią, więcej kłopotu, więcej naczyń ubrudzą i kelnerzy się więcej nachodzą - niech więc dodatkowo płacą, łobuzy. Jakieś ustalenia z Panią Menedżerką? Nikt nic nie wie, w końcu jest sobota wieczór, klient zaś jest to stworzenie, którego języka nie rozumiem*.
Przy okazji. Flaki po warszawsku, jak zgodnie twierdzą zarówno menu, jak i obsługa, zawierają pulpeciki. Może się komuś ów pulpecik udało znaleźć - w trzech porcjach obok mnie, nie było ani jednego. Smak rzeczonej potrawy, to rzecz gustu - mnie ani małżonki one jakoś nie zachwyciły (a nie wiedzieliśmy jeszcze wówczas, ile będziemy za tę rozkosz płacić ). Tatar też średni, jak dla mnie niskosmakowy - za to nieduży, ale też niezbyt tani.
A przy okazji - i wiedzą to ci, z którymi gdziekolwiek w restauracji byłem - zawsze daję napiwek. Dobrowolnie. Czy jestem sam, czy w grupie. Tak mnie wychowano i kelner, żeby owych przynajmniej 10% ode mnie nie dostać, nieźle się musi natrudzić. Co innego jednak dać dobrowolnie, co innego pod przymusem. Ot, taka widać kultura zawitała do mojego miasta, nawet napiwki trzeba wymuszać, bo nieświadomy takiego obyczaju klient, sam z siebie nie da
Krótko mówiąc, nie idźcie do Żywiciela - a już na pewno grupą większą, niż cztery-góra pięć osób. Czego byście wcześniej nie ustalali, pewnie Was nieco natną, popularnie rzecz ujmując. Na nadzwyczajne wrażenia smakowe, też chyba nie ma co liczyć. Szkoda, wielka szkoda. Z ogromną przykrością, stanowczo nie polecamy.
Restauracja "Żywiciel", Plac Inwalidów 10, http://www.zywiciel.pl/
*) Ponoć niejaki Ernst Roehm mawiał: cywil jest to świnia, której języka nie rozumiem.
Offline
Użytkownik
Byłam, widziałam i małe co nieco od siebie dorzucę.
Jeżeli chodzi o obsługę kelnerską to nic zarzucić nie można, naprawdę sympatycznie i przy dość sporym zamieszaniu radzili sobie znakomicie. Zamawiano przy stole, przy barze i mimo, iż mieliśmy przydzielonego kelnera - zresztą bardzo miłą panią, zamawialiśmy u całej rzeszy innych kelnerów - kto tam akurat nawinął się pod rekę. Głównie ja przodowałam w tym ostatnim procederze. Szczerze, aż się dziwię, że ktoś to wogóle ogarniał.
Natomiast co do menu tych potraw, które akurat przemieściły się po stole w okolicy gdzie siedziałam, to zdecydowanie nie polecam. Tak jak Krzysztof napomknął w moim sąsiedztwie, również nie wyłowiono żadnego pulpeta, chociaż wyraźnie o nich w menu wspomniano. Może była zmiana w karcie tylko nowych jeszcze nie dodrukowano
Kolejną potrawą którą miałam okazję spotkać to filet z soli podawany z ziemniakami. Ja bym to opisała inaczej. Ziemniaki z solą (tak chodzi o tą kamienną) podawane z filecikiem z soluni. Ciężko ją było z racji rozmiarów jakie prezentowała znaleźć. Nie polecam również trio śledziowego. Jako znany koneser śledzi nie omieszkałam spróbować. Rzadko śledź mi nie smakuje. Te jednak były wyjątkowe. Szef kuchni albo zapomniał je wymoczyć albo chciał pozbyć się nadmiaru soli zalegającej w kuchni. Były tak słone, że nawet ja nie dałam im rady.
No tak, jeżeli ktoś lubi smacznie zjeść to niech skieruje swoje kroki w innym kierunku...
Żeby jednak nie wyjść na ostatniego malkontenta - grzanki z serem i salami owszem niezłe. Z czystym sumieniem mogę polecić. Dzieciom bardzo smakowały.
Offline
Moderator Kombinator
Teraz, k..., ja.
Jadłem tatara i nóżki. Porcje, rzeczywiście, niezbyt duże, ale smaczne. Ponieważ sam czasem robię mięsko po tatarsku, jestem zaprawiony w ciężkim procederze doprawiania i efekt jaki tu uzyskałem był niezły. Wódkę podają w fajnych kieliszkach. Obsługa - bez zarzutu. Pani, która obsługiwała naszą niezorganizowaną grupę była cały czas miła, nawet kiedy doszło do płacenia i dyskutowaliśmy o 10% dodatku. A ponieważ to ja ustalałem szczegóły z Panią menedżerką Dżemilą, to krótko wyjaśniam. Po złożeniu zamówienia a la "grupa zorganizowana", Pani Dżemila zaszczyciła mnie osobistą rozmową telefoniczną, w czasie której wyjaśniła, że z uwagi na wielkość zamówienia (jakoś nikt z nas nie chciał zamówić dwóch zup i trzech głównych dań na twarz) i niechęć do płacenia wspólnego rachunku za wszystkich, potraktuje naszą "grupę" jako niegrupę i, co za tym idzie, mamy zamawiać z karty jak leci, a kuchnia sobie poradzi. Dlatego byłem przekonany, że jemy jako detaliści i, jako detaliści, płacimy. Tu nastąpiło, opisane przez Krzyśka, małe zdziwienie. Nie moja wina, ale wszystkich zainteresowanych przepraszam. Szkoda też, bo mam blisko i raczej mi smakowało.
Offline
Użytkownik
Od siebie dodam kilka uwag.
Idąc na Spacer po Żoliborzu, wiedziałem, że po jego zakończeniu idziemy na konsumpcję. Nazwy nie zarejestrowałem, ale szedłem nastawiony jak najbardziej pozytywnie.
Krzysiek i Monika napisali w sumie już wszystko, więc ja dorzucę krótko. Zamówiłem jajecznicę z łososiem oraz naleśniki ze szpinakiem i do tego kawę. Naleśniki były a i owszem, natomiast jajecznicy i łososia było tyle, co kot napłakał. Kelnerka obsługująca zrobiła duże oczy, jak spytałem czy mogę zamówić podwójne espresso, które dotarło do mnie co najwyżej letnie.
Reasumując, doszedłem do wniosku tyleż przykrego, co stanowczego: Żywiciel Żywicielem, a według mnie miejsce to nie zasługuje na tą zaszczytną nazwę. Byłem po raz pierwszy i ostatni.
Ostatnio edytowany przez duzymisiek (13.11.2011 22:34:39)
Offline
administrator
Przeprosin przyjmować nie zamierzam - Ty po prostu nie masz za co przepraszać. Nawet mój Prawnik mówi, że dołożyłeś należytej staranności.
Chętnie bym się za to dowiedział, czy ktoś z biesiadników znalazł we flakach choć jeden pulpecik - oczywistym jest, że uparcie wierząc w ludzką uczciwość, dopuszczam możliwość, iż niechcący ja zjadłem czyjeś flaki a kto inny moje (i moich sąsiadów) pulpeciki. Cóż, nikt nie jest doskonały
Offline
Moderator
U nas pulpeciki nie ujawniły się, pomimo usilnych poszukiwań.
Offline
Użytkownik
Byłem w Żywicielu kilka lat temu. Pierwszy i ostatni raz.
Sztukamięs suchy i twardy jak podeszwa, krokieciki serowe tak słone, że niejadalne (nie pamiętam czy miały być z parmezanu, czy z Grana Padano, ale potem okazało się, że z żadnego z nich), rydze zapiekane w chlebie - prawie surowe.
Kelner powiedział, że nie może przyjąć reklamacji, bo jest weekend i nie ma managera...
Offline
administrator
...czyli jednak nie wszystko w naszym pięknym mieście się przez ostatnie lata zmieniło
Offline