Forum Stowarzyszenia
Użytkownik
Poniewaz ja tez pochodze z tej czesci Muranowa, a mianowicie z Nowolipek, z tylu za pawilonami, pamietam dokladnie jak byly budowane. Ale pamietam rowniez czasy zanim one tam stanely. Na pagorki, w tym miejscu wowczas istniejace, przychodzilismy z bratem i innymi dzieciakami z podworka, w zimie na sanki. I kiedy powstaly pawilony, to my dzieci nie bardzo bylysm z ich istnienia zadowolone, wiadomo dlaczego.
Do kawiarni " Marzenie" chodzilismy kupowac lody bakaliowe. Wydaje mi sie, ze bylo to jedyne miejsce w Warszawie, gdzie takie lody mozna bylo dostac. Byly pyszne. Naturalnie, jesli jest prawda to co napisaliscie wyzej na temat produkcji tychze lodow, to moje sentymentalne wspomnienie bedzie mialo gruba rysa. No ale coz, nie pierwszy raz.
Offline
administrator
Ale to nie o tych lodach było... Niczego sobie nie rysuj Omawialiśmy tajniki produkcji w zakładzie mieszczącym się pod arkadami, na południowo-zachodnim narożniku Świerczewskiego/Marchlewskiego (ależ się w ładnym miejscu wychowywałem, będę tymi patronami tłumaczyć drobne defekty osobowości). Lokal nazywał się (pisowni nie jestem pewien) Coca Loda. A bakaliowe w Marzeniu... zgodnie z nazwą, już wspominałem
W barze "Rondo" nie byłem, ale zapach dochodzący z piwiarni "Jantar" zapamiętam do końca swych dni. Po prostu aż miło było przejść Świętokrzyską Z "konsumpcją" często stykałem się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, w budzie stojącej w Alejach Jerozolimskich, niedaleko Żelaznej (chyba na zachód, ale nie dam sobie niczego obcinać za tę lokalizację). Było to miejsce, gdzie przez jakiś czas można było zawsze kupić piwo (my przychodziliśmy z kanistrami ), jednak w towarzystwie kaszanki. Sprzedaż była wiązana - do każdego kufla ileś tam tej kaszanki trzeba było dokupić. Wyrób był świeży, jadalny - tyle, ze obligatoryjny. Ileż ja tej kaszanki wówczas zjadłem...
Offline
Użytkownik
chrisfox napisał:
Lokal nazywał się (pisowni nie jestem pewien) Coca Loda.
Może odzywam się niezbyt w "temacie", ale zanim w lokalu pod arkadami otwarto lodziarnię "Coca Loda" był tam przez krótki czas po wybudowaniu budynku inny sklep (filia Delikatesów). Może ktoś pamięta specjalność tego sklepu. Męczy to mnie od kilku lat i za chorobę zakaźną nie mogę sobie przypomnieć.
Offline
Użytkownik
chrisfox napisał:
Ale to nie o tych lodach było... Niczego sobie nie rysuj Omawialiśmy tajniki produkcji w zakładzie mieszczącym się pod arkadami, na południowo-zachodnim narożniku Świerczewskiego/Marchlewskiego (ależ się w ładnym miejscu wychowywałem, będę tymi patronami tłumaczyć drobne defekty osobowości). Lokal nazywał się (pisowni nie jestem pewien) Coca Loda. A bakaliowe w Marzeniu... zgodnie z nazwą, już wspominałem
W barze "Rondo" nie byłem, ale zapach dochodzący z piwiarni "Jantar" zapamiętam do końca swych dni. Po prostu aż miło było przejść Świętokrzyską Z "konsumpcją" często stykałem się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, w budzie stojącej w Alejach Jerozolimskich, niedaleko Żelaznej (chyba na zachód, ale nie dam sobie niczego obcinać za tę lokalizację). Było to miejsce, gdzie przez jakiś czas można było zawsze kupić piwo (my przychodziliśmy z kanistrami ), jednak w towarzystwie kaszanki. Sprzedaż była wiązana - do każdego kufla ileś tam tej kaszanki trzeba było dokupić. Wyrób był świeży, jadalny - tyle, ze obligatoryjny. Ileż ja tej kaszanki wówczas zjadłem...
Aaaa, w Coca Lodzie to dzialy sie przerozne eksperymenty. W ich produktach mozna bylo znalezc rozne drobiazgi organiczne i kiedy udalo nam sie przyniesc je, jeszcze zywe z ciastem do domu, to definitywnie zakonczylismy wspolprace z tym zakladem przemyslowym. Konsekwentni jestesmy do dnia dzisiejszego.
Offline
administrator
ewahanna napisał:
mozna bylo znalezc rozne drobiazgi organiczne i kiedy udalo nam sie przyniesc je, jeszcze zywe z ciastem do domu (...)
Oj, niedobrze, robisz się zabawniejsza ode mnie, muszę nad sobą popracować... Złota czcionka
Niniejszym wyrażam stanowczą chęć kontynuowania tego wątku, jest uroczy.
Offline
Użytkownik
chrisfox napisał:
ewahanna napisał:
mozna bylo znalezc rozne drobiazgi organiczne i kiedy udalo nam sie przyniesc je, jeszcze zywe z ciastem do domu (...)
Oj, niedobrze, robisz się zabawniejsza ode mnie, muszę nad sobą popracować... Złota czcionka
Niniejszym wyrażam stanowczą chęć kontynuowania tego wątku, jest uroczy.
Chciałeś, to masz:
Dawno, dawno temu, gdy PRL-em rządził "Mieszek Pusty" i "Bona Cukrowa" (Edzio i Stasia), krótko po wprowadzeniu kartek na cukier - pod koniec września 1976 Rodzice wysłali mnie po zakupy. Było piątkowe popołudnie przed wolną sobotą - dzikie tłumy. W części samoobsługowej sklepu przy rogu Karolkowej i Leszna skrzętnie dokonałem zakupów według listy, a następnie, objuczony jak dromader czy inny baktrian, grzecznie stanąłem w kolejce po coca-colę, herbatniki i coś tam jeszcze. Kiedy dotarłem do lady, dostałem co chciałem, zapłaciłem i odchodząc zacząłem się przepychać do wyjścia, przypomniałem sobie, że Mama moja nakazała mi jeszcze (tuż przed wyjściem po zakupy) nabyć liście laurowe. Grzecznie przepchnąłem się z powrotem, ludziska (o dziwo) przepuścili!!! i poprosiłem o... liście laurowe. Wtedy Pani Ekspedientka zapytała "ile tych liści, bo mam tylko luzem". (A skąd do wielkiej Anielki dwunastolatek miał wiedzieć ile tego potrzeba). No to odrzekłem - "a tak z pół kilo". Macierz moja korzystała z tego zaopatrzenia jeszcze grubo po stanie wojennym....
Kilka lat wcześniej w kiosku ruchu przy Miłej róg Smoczej (istnieje do dziś) widziałem nieco młodszego od siebie egzemplarza, który grzecznie zapytał: Jest "Świerszczyk"? - Jest, - To poproszę "Płomyczek"...
Offline
administrator
1976... Rok warchołów A jeśli ktoś w drugiej połowie czerwca owego roku przechodząc ulicą Grzybowską usłyszał nagle gromkie westchnienie ulgi dobywające się z wielu gardeł, to zapewne Rada Pedagogiczna właśnie sobie uprzytomniła, że niebawem ujrzy mnie po raz ostatni. Pamiętam z tego roku pierwsze kartki na cukier, całkiem spore ale o bardzo skromnej szacie graficznej. Później grafika się poprawiała a kartki malały A jeszcze tuż przed kartkami, gruchnęła kiedyś po okolicy wieść, że jest cukier. Dawano po dwa kilogramy, a ja dostałem w domu pieniądze tylko na jeden. Ekspedientka była zaszokowana. Nie przypominam sobie, czy to był normalny, po 10,50 czy komercyjny, po 26 zł.
Wspomnienie późniejsze - chyba z lata roku 1981. Do Delikatesów przywieźli "Wino". Dawano po jednej, czy dwie butelki, więc kolejka chodziła w kółko
Przeczytałem powyższe i zwróciłem uwagę na ciekawostkę. Konsekwentnie stosuję formę "dawano" - i jest to, oczywiście, całkiem zgodne z duchem epoki. Jak tu dziś wytłumaczyć dzieciom, że w istocie to wcale nie była sprzedaż, tylko opiekuńcze działania Ludowego Państwa?
Offline
Użytkownik
ewahanna napisał:
Na pagorki, w tym miejscu wowczas istniejace, przychodzilismy z bratem i innymi dzieciakami z podworka, w zimie na sanki. I kiedy powstaly pawilony, to my dzieci nie bardzo bylysm z ich istnienia zadowolone, wiadomo dlaczego.
No tak, górka na Lesznie, na przeciw Sądu, to już nie to.
Offline
Użytkownik
chrisfox napisał:
Wierzbowa napisał:
ludziska mimo to pili i się nie bali.
Lubiłem za to radzieckie automaty z wodą, bo tam można było płukać szklankę samemu - niechby nawet pięć sekund Miały tylko jedną wadę - tzw. "czysta" kosztowała w nich o 20 groszy (łomatko, 67%) drożej, niż z wózka ...
Mnie się wydaje, że woda z wózka - tzw. czysta kosztowała na pewno 30 gr., a z sokiem - chyba 90 gr lub może złotówkę. Oczywiście mowa o latach 60 i 70.
Offline
Moderator
Waldek napisał:
Mnie się wydaje, że woda z wózka - tzw. czysta kosztowała na pewno 30 gr., a z sokiem - chyba 90 gr lub może złotówkę. Oczywiście mowa o latach 60
Też tak pamiętam.
Offline
administrator
Sprawdźmy, czy się nie pomyliłem. Czysta w automacie - 50 gr. Czysta z wózka: 50 - 20 = 30 groszy - tak więc, ta z automatu była od niej droższa o 67%. W tym zakresie umiem liczyć
Z sokiem, przynajmniej od przełomu lat 60-70, kosztowała w wózkach i automatach* tyle samo - złotówkę. Może kiedyś była odrobinę tańsza, ale aż tak zamierzchłych czasów nie pamiętam.
A jeszcze ciekawostka. W automatach były szklanki - i wcale ich (przynajmniej na początku, przez ładnych parę lat) nie kradziono. Bardzo to było dziwne zjawisko. Szklankę na łańcuchu po raz pierwszy ujrzałem w takim automacie chyba w drugiej połowie lat osiemdziesiątych.
*) automaty, oczywiście, pojawiły się nieco później
Offline
Moderator
chrisfox napisał:
Może kiedyś była odrobinę tańsza, ale aż tak zamierzchłych czasów nie pamiętam.
Ale ja pamiętam. Czysta - 30 gr, z sokiem 90 gr. Widocznie później sok zdrożał.
Offline
administrator
Być może moje obserwacje dotyczące tego luksusowego asortymentu są odrobinkę późniejsze. Wydaje mi się, że w momencie pojawienia się automatów a może i nieco wcześniej też - cena wody z sokiem była jednakowa. Czysta z maszyny musiała być droższa, ze względu na niezbyt inteligentny mechanizm przyjmujący monety
Skądinąd, czy ktoś w owej czystej "wodzie sodowej" z wózka, zauważył kiedyś jakieś bąbelki? Mnie się raczej nie udawało, co - oprócz rewelacyjnego systemu mycia szklanek - stanowiło drugi poważny argument przeciwko tej używce.
Offline