Forum Stowarzyszenia
administrator
emka 1471 napisał:
żeby żółtko na surowo ?
Czyli jajka na miękko też nie uznajecie? A sadzone, jakie ma być - z żółtkiem o konsystencji kaszanki? Zasadniczo, nie dyskutuję o gustach. Tym jednak razem, muszę przyznać, trochę mnie trzepnęło. Ano cóż...
A kogel mogel? Ja akurat jakoś tego nie jadam - choć na pewno bym zjadł, gdyby dali (w końcu składniki są jadalne ) - ale panie to na ogół raczej lubią.
Odnośnie zamieszania... Mam nadzieję, że nas jutro powiadomisz o wyniku owego potwierdzania rezerwacji?
Offline
Moderator
A jaja jak berety?
Offline
Moderator
Spanikowanych perspektywą wbicia jajka do tatara pragnę uspokoić. O ile mnie pamięć nie myli od pewnego czasu w gastronomii istnieje zakaz podawania surowych jaj w związku z zagrożeniem salcią (wprowadzono to jeszcze za bolszewika, kiedy truły się całe wsie na weselach i komuniach). Można z jajem z własnego kurnika, lub kupionym u "baby" udać się do lokalu, ale nikt nikogo nie zmusza.
A z tatarem mam pewne wspomnienie, o którym kiedyś chyba tutaj pisałem (a jak nie, to na kielmonowie w zamierzchłych czasach ). Dawnymi czasy, za późnego bolszewika, poszliśmy z kumplami na setę do restauracji (chyba to w ś.p. "Rzeszowskiej" było), przy czym określenie "seta" było czysto umowne.
Przy sąsiednim stoliku siedział samotnie facet . Widać było, ze dokonuje pradawnego obrzędu napicia się czystej po wypłacie. Za bolszewika, jak to za bolszewika, w celu podniesienia kultury picia (oficjalnie) był obowiązek zamówienia do lornety czegoś do jedzenia - przynajmniej zakąski. Już nie pamiętam, czy nie było nic innego, czy pamiętające Najjaśniejszego Pana Franciszka Józefa śledzie i sałatki w witrynie stopiły się strukturalnie w jedno z półmiskami. W każdym razie samotny facet otrzymał do procentów tatara. Kiedy kelner Boguś (zwany też Leninem z powodu podobnej do Włodzimierza Ilicza glacy) postawił przed nim talerz z surowizną (wszystkie składniki osobno - jak w książkach piszą), ten się filozoficznie zadumał. Po kilku minutach milczącego wpatrywania w tatara dziarsko wziął widelec do ręki, po czym wpierniczył osobno mięso, żółtko, cebulkę, ogórki, przepijając to zamówioną gorzałą. Nie muszę wam mówić, że widząc to skręcaliśmy się pod stołem ze śmiechu.
Offline
administrator
Nie pisałeś, albo nie czytałem (albo jedno i drugie ). Przepiękne, proszę o więcej.
Nie wiem, czemu - ta wizja przypomniała mi człowieka, który przybywszy w latach pięćdziesiątych do stolicy, osiągnąwszy już odpowiedni status meldunkowy, zapragnął doszlusować także kulturowo i stać się inteligentnym. Środkiem prowadzącym najprostszą drogą do wytkniętego celu, była nauka na pamięć encyklopedii. Hasło po haśle, strona za stroną... Na pewno gdzieś o tym mówiłem, chyba nie pisałem.
Tu się zresztą nasuwają gorzkie refleksje. On był z tych lepszych. Współcześni przybysze, zadowalają się raczej samym faktem zamieszkania. Do głowy im nie przyjdzie, żeby się asymilować. Kultura? Toć przywieźli swoją - a komu się to nie będzie podobało, ten dostanie także po ryju (był kiedyś taki dowcip, ale to akurat nic śmiesznego). Inna rzecz, że to miasto w ciągu ostatnich pięćdziesięciu kilku lat i tak zamieniło się w obrzydliwą wiochę. Podstawowa różnica między człowiekiem a zwierzęciem? Zwierzęta nie mają przodków, nie mają historii.
Offline
Moderator
chrisfox napisał:
Tu się zresztą nasuwają gorzkie refleksje. On był z tych lepszych. Współcześni przybysze, zadowalają się raczej samym faktem zamieszkania. Do głowy im nie przyjdzie, żeby się asymilować. Kultura? Toć przywieźli swoją - a komu się to nie będzie podobało, ten dostanie także po ryju (był kiedyś taki dowcip, ale to akurat nic śmiesznego). Inna rzecz, że to miasto w ciągu ostatnich pięćdziesięciu kilku lat i tak zamieniło się w obrzydliwą wiochę.
Takie podejście świetnie zostało zilustrowane przez Bareję, w mocno leciwym filmie "Nie róży bez ognia". Niejaka Lusia, Zenek i ojciec Lusi to wręcz akademickie przykłady asymilowania miasta do nowych mieszkańców ( nie odwrotnie). Z tego co pamiętam u Lusi wyznacznikiem awansu była jeszcze praca w telewizji (a jakże!). To nic, że w charakterze gońcówny.
I jeszcze świetny Łazuka w modelowej nowobogackiej papasze na łbie ("Francik jestem i nie lubię chamstwa. Wie pani ?!") .
Zmieniły się czasy. Ponoć jak usilnie trąbią media ustroje polityczne i gospodarcze też. A problem pozostał. Chyba nierozwiązywalny.
P.S.
Z Barei to jeszcze przypomniały mi się słowa żony dźwigowego Kotka o tym, że najważniejsze, iż są już warszawiakami.
Offline
administrator
Najpierw informacja organizacyjna na temat Wszystko nareszcie jasne, spotykamy się tak, jak było ustalane - 19.30, Bistro Chłodna, Chłodna 2/18 (nie mogę się przyzwyczaić do tego adresu). Oczywiście, jutro
Teraz sobie poszczekam
Yorik napisał:
słowa żony dźwigowego Kotka o tym, że najważniejsze, iż są już warszawiakami.
Najzabawniejsze, jak to jest z tym zagadkowym pojęciem. Póki taki jeden z drugim mieszka w rodzinnym przysiółku, pluje na Warszawę i mieszkańców, aż ślina spływa po Urzędzie Gminy. Jak już się w tym raju znajdzie, pluje w dalszym ciągu, ale już z przerwami - w przerwach ogłasza, że on też jest warszawiakiem. Naturalnie, ja także nie wiem, kto warszawiakiem jest. Mam tu taki sam (większy) problem, jak Żydzi z tym, kto jest Żydem. Ściśle biorąc, sam siebie zaliczam do mieszańców - i nie mam z tym problemu, postępki rodziców nie są naszą winą Jedno natomiast jest dla mnie zupełnie jasne - ten, kto nie czuje się tu u siebie, stanowczo warszawiakiem nie jest. I nie będzie, choćby tu mieszkał już cały rok albo i dłużej. To tylko gastarbeiter - tak, jak wielu mieszkańców Greenpointu, którzy też raczej nie są nowojorczykami
Przypadkiem nie wygłaszajcie takich poglądów na Warszawskim Forum Regionalnym Gazety Koszernej. Miejscowi wieśniacy zeżrą Was na surowo. I niegrzeczni też będą - w końcu oni są świeżą krwią, solą ziemi i nosicielami kultury. Swojej. Jak moi sąsiedzi z góry, którym przez długie lata nie przyszło do łepetyn, że nie żyją już na polepie i komuś mogą odrobinkę przeszkadzać ich nocne wieśniackie imprezy z wrzaskami, tupaniem i przyśpiewkami.
Offline
Yorik napisał:
słowa żony dźwigowego Kotka o tym, że najważniejsze, iż są już warszawiakami.
A mi się przypominają słowa Balcerkowej, która na pytanie Anioła jak się pani podoba nowe mieszkanie odpowiedziała:
Jak ktoś przez całe życie mieszkał w mieście, to się za chiny do wiochy nie przyzwyczai.
Offline
administrator
Tak jest, ja bym się też z Targówka w tamte rejony wyprowadzić nie chciał
Offline
miglanc
No dobra, to trzeba się zbierać na te flaki...
Offline
Moderator
roox napisał:
No dobra, to trzeba się zbierać na te flaki...
Jestem pełen podziwu dla Waszej desperacji i odwagi.
Pamięć o Was pozostanie na zawsze w moim sercu.
Offline
Użytkownik
roox napisał:
No dobra, to trzeba się zbierać na te flaki...
Flakowa uczta nie wiedzieć czemu zaczeła się od końca . ??
Najpierw wszyscy zjedli śledziki, które ponoć miały być dla tych co nie przepadają ani za flaczkami ani za tatarem. Potem Ci co wzdrygali sie przed flakami bo żle z nazwy patrzy posmakowali i powiedzieli że nie taki diabeł straszny jak go "gotują"
Potem Ci co zjedli to popili, a że popitka była przednia to ... pozdrawiam całą ekipę po stokroć!! Nawet tą z tej gorszej połowy stolika co się opóżniali i wogóle
Ostatnio edytowany przez emka 1471 (28.05.2009 23:34:42)
Offline
administrator
Kto był, wie (co sądzić). Kto nie był, śmiało może żałować. Bardzo. Bardzo. Bardzo poważnie.
Osobiście, ogromnie żałuję, że nie miałem jeszcze kilku godzin, które mógłbym miło z Wami spędzić. Niekoniecznie w budynku Nordwache
(rozumiem, że nie była to jednorazowa imprezka i pewnie się jeszcze na Chłodnej spotkamy...)
Offline
Moderator
Rodzinne flaki na Chłodnej
I tatary
Dziękuję wszystkim za wyborową ucztę we wspaniałym towarzystwie (ciąg dalszy relacji nastąpi, tylko na razie mój komputer odmówił współpracy). Dobranoc
Offline
administrator
W trakcie się okazało, że to była wigilia - z tradycyjnymi flakami i wigilijnym tradycyjnym tatarem - a ja nie przyniosłem nawet choinki
Był jeszcze jakiś fajny okolicznościowy tekst o flakach i nawet go sobie nagrałem, ale z powodu (własnego) potwornego rechotu nie jestem w stanie zrozumieć treści. Bodajże: kto mi zrobi zdjęcie z moimi flakami?
Nie wiem, czy do wszystkich ta informacja w ogólnym dzikim wrzasku dotarła - niedawno specjalna ekipa (jeden historyk dyplomowany i dwoje jeszcze nie) poszukiwała na Solcu śladów p. Sucheckiej. Znaleźli i podobało im się.
Muszę dołączyć wyrazy uznania dla pp. Restauratorów. Poziom generowanego przez nas hałasu był chyba nie gorszy, niż na lotnisku - choć merytorycznie przypominało to raczej zoolog
Mam nadzieję, że komputer prędko przeprosi się z Anią. Zdjątka - mam wrażenie - były niezłe, choć być może po ich obejrzeniu ktoś stwierdzi, że przedstawiają obraz całkowitego upadku moralnego i intelektualnego...
Offline
miglanc
Uff, fajnie było.
Dziękuję wszystkim współbiesiadnikom za wspaniałe towarzystwo, a Grzesiowi dodatkowo za znalezienie fajnego lokalu. Mam nadzieję, że za jakiś czas to powtórzymy (o ile Państwo Restauratorzy nie będą protestować )
Nawet wódka w metroseksualnej "Nordwache" dała się przeżyć...
Mam tylko wrażenie, że nieco alkoholu wypiłem na czyjś koszt. Jeśli nie uda się wcześniej, postaram się zrewanżować na najbliższym spacerku po Targówku i Szmulkach.
Offline
administrator
roox napisał:
Mam nadzieję, że za jakiś czas to powtórzymy
Tu nie jesteś odosobniony
roox napisał:
Mam tylko wrażenie, że nieco alkoholu wypiłem
Owszem, chyba tak...
A Grzesiowi rzeczywiście należą się specjalne podziękowania. Pomysł był znakomity.
Offline
Moderator
Indywidualnie z flakami
I bez flaków
Obsługa była wyśmienita ...
... a jej efekty - podwójne haki trakcyjne na Nordwache
Do następnych flaków
Offline
Moderator
chrisfox napisał:
[...] obraz całkowitego upadku moralnego i intelektualnego...
Upadku? Chyba sflaczenia.
Offline