Forum Stowarzyszenia
administrator
(to nie tylko o Warszawie, ale jakoś nie znalazłem lepszego miejsca)
Narzekamy - przynajmniej ja - na historyczną ignorancję młodego pokolenia. Chodzę sobie i wyśmiewam się (owszem, poniekąd przez łzy), że uczniowie liceum nie wiedzą, w którym roku zaczęła się druga wojna. A to, tak po prawdzie, wcale nie ich wina. Oficjalny program nauczania historii w szkołach podstawowych (ten mam akurat teraz pod ręką) przydziela poszczególnym zagadnieniom następujące limity jednostek lekcyjnych:
- Pod trzema zaborami – 1
- I wojna światowa – 1-2
- Polska w dwudziestoleciu międzywojennym – 2
- Polska i Polacy w latach II wojny światowej – 1-2
Do programu dla liceum (gimnazjum jest wynalazkiem szatana i zajmować się nim nie będę) jeszcze nie dotarłem, ale pewnie też jest ciekawy i obszerny.
Uczciwie mówiąc, nie wiem, jak można zabory przerobić w godzinę - zwłaszcza wobec dwóch na pierwszą wojnę (i możliwości odfajkowania drugiej także w ciągu 45 minut). Moim skromnym zdaniem, to się kupy nie trzyma. A jak na takiej "wiedzy" budować patriotyzm?
Offline
Użytkownik
Co tu dodać, by nie zahaczyć o politykę?... No bo cóż, wygląda na to, że następne 4 lata tego ... (tu niech każdy sobie doda odpowiedni rzeczownik) mamy jak w banku. Sami sobie to zafundowaliśmy (albo może były jakieś "cuda nad urną"?)...
Przepraszam, nie potrafiłem inaczej. Jeśli naruszyłem jakiś punkt regulaminu, to proszę o usunięcie mego wpisu.
Offline
Moderator
A ile ma być skoro:
"Program nauczania historii i społeczeństwa w trzyletnim cyklu kształcenia rozkłada się na jedną godzinę lekcyjną tygodniowo w klasie IV i V oraz dwie godziny lekcyjne tygodniowo w klasie VI."
Religia ma za to po dwie godziny tygodniowo przez 6 lat.
Offline
administrator
Co zrobić, by nie zahaczać o politykę? Nie zahaczać.
Nie sądzę, aby przytoczony przeze mnie program, miał cokolwiek wspólnego z tym, która partia akurat najwięcej w danym momencie na istnieniu państwa korzysta (i nie rozwijajmy tego tematu, proszę, bo jednak z bólem serca będę musiał ciąć). Mnie historii (właściwie, powinno chyba być "historii" - było to głównie o walce klas i rozmaitych przewagach ruchu robotniczego nad nierobotniczym) uczono w szkole całkiem nieźle i obszernie, choć niezbyt prawdziwie, z czego jednak nie zamierzam wyciągać wniosku, że PZPR kierowała krajem znakomicie. Takie czasy, uczy się tego, co może się człowiekowi przydać - na przykład wychowania fizycznego (u Zuzi cztery godziny tygodniowo, wobec jednej godziny historii). Żeby nie było, że walczę z kulturą fizyczną: nie walczę, niech sobie będzie. Inne zwierzęta też ją mają rozwiniętą, nawet lepiej, niż my. Tyle, że one nie mają historii. My, nie ucząc własnych młodych naszej, niebezpiecznie zbliżamy się do Braci Mniejszych.
A religia w szkole, po mojemu nie była świetnym pomysłem. Zrównano ją w ten sposób z moim ukochanym wf-em.
Offline
Za moich czasów nauczano jedynie słusznej linii historycznej, a za to, jak po wypowiedzi, że w rewolucji październikowej brało ileś tam tysięcy polaków, spytałem "po której stronie" nie tylko trafiłem na dywanik, ale tez zacząłem podlegać ścisłej kontroli, a mimo to udało mi się dostać do innych źródeł i poznać historię od tej "drugiej" strony, to w czym problem dziś, kiedy wydawnictwa historyczne są ogólnie dostępne, kiedy internet ugina się pod ciężarem informacji, żeby tę historie poznać i nawet wyciągnąć z niej własne wnioski?
To na pewno nie zależy od ilości godzin w szkole.
Mz, to bardziej od rodziców zależy i od samych dzieciaków, a nie od programu w szkole.
Moje dziecko jakoś sobie z tym potrafiło poradzić, za to moi dwaj siostrzeńcy, jak zacząłem im opowiadać o historii miejsca, w którym zamieszkali, to się patrzyli na mnie jak na przynudzającego kosmitę
Pozdrawiam
Offline
administrator
weldon napisał:
w czym problem dziś, kiedy wydawnictwa historyczne są ogólnie dostępne, kiedy internet ugina się pod ciężarem informacji, żeby tę historie poznać i nawet wyciągnąć z niej własne wnioski?
To na pewno nie zależy od ilości godzin w szkole.
Mz, to bardziej od rodziców zależy i od samych dzieciaków, a nie od programu w szkole.
Moje dziecko jakoś sobie z tym potrafiło poradzić, za to moi dwaj siostrzeńcy, jak zacząłem im opowiadać o historii miejsca, w którym zamieszkali, to się patrzyli na mnie jak na przynudzającego kosmitę
Obawiam się, że zanadto patrzymy na problem przez pryzmat własnych doświadczeń – a my tu, trochę się jednak historią interesując, nie jesteśmy grupą specjalnie reprezentatywną i uogólnień żadnych formułować akurat na podstawie obserwacji nas, z pewnością bym się nie odważył.
Oczywiście, dziś zdobycie informacji na całkiem dowolny temat, nie jest specjalnie trudne. Inną kwestią, jest tych informacji jakość. Nawet na tym forum, są fajne (jakie znów fajne, raczej przerażające) wątki, pokazujące czego można się z internetu dowiedzieć choćby o warszawskim getcie, czy naszej tytułowej kolejce - http://www.kolejkamarecka.pun.pl/viewtopic.php?id=836 , http://www.kolejkamarecka.pun.pl/viewtopic.php?id=359 . Czegóż to ludzie w sieci – inna rzecz, że nie tylko w sieci – nie wypisują... Od razu mi się tu przypomina pewien znany (i płodny) historyk wojskowości, z wykształcenia artylerzysta, piszący o nakręcanych nebelwerferach (http://www.kolejkamarecka.pun.pl/viewtopic.php?id=1570 ) – i wielu, wielu innych. Żeby samodzielnie poszukiwać informacji i nie ośmieszać się później powtarzaniem różnych przezabawnych wikibredni, trzeba mieć już jakąś elementarną wiedzę.
O możliwościach było, teraz co innego. Żeby sobie poszukać, trzeba chcieć – i wiedzieć, co się chce znaleźć. A to samo z siebie nie nastąpi, trzeba inspiracji i (znów) podstawowej wiedzy. Oczywiście, rodzice mogą tu wiele zdziałać – śmiem twierdzić, że moje dzieci mogłyby w ogóle nie mieć w szkole historii a i tak pewnie by się nią choć trochę interesowały. Ale ja, ustalmy, zanadto w tym zakresie normalny nie jestem. Więc jednak historia w szkole być powinna (bo to, zgodzimy się chyba, bardzo ważna dla cywilizowanego człowieka wiedza) – w zakresie, wymiarze i formie, które jednych nauczą przynajmniej podstaw (choćby wtłoczą im do głowy niezbyt dobrze znaną i marnie kojarzoną datę 1939) a innych zainspirują do samodzielnych poszukiwań.
Może Twoi siostrzeńcy – gdyby ich nieco więcej i nieco lepiej historii w szkole uczono – nie spoglądaliby na Ciebie w sposób wyżej opisany...
Offline
Użytkownik
Zgadzam się całkowicie z mym Przedmówcą.
Może jeszcze trochę "bakcyla historycznego" mogłyby przemycić książki przygodowe dla dzieci i młodzieży. Sam w dzieciństwie zaczytywałem się przygodami "Pana Samochodzika", choć, uczciwie powiedziawszy, nie z powodu zawartych tam wiadomości historycznych, i ten bakcyl Nienackiego mnie nie zaraził, ale spowodował, że zaczęło mi się mieścić w głowie, że historia może też być interesująca.
Ale czy teraz czytanie książek w ogóle interesuje młodych ludzi?
Offline
Interesuje, interesuje ...
Ja mam na myśli to, że nie ilość, ale jakość powinna decydować o wzbudzeniu w młodzieży chęci poznania.
Niestety, historii akurat przybywa, a w dodatku bywa różnie interpretowana.
Nie wiem, czy nauczyciel realizujący przede wszystkim program, będzie w stanie jeszcze w jakiś sposób zachęcić kogoś do większego wysiłku, niż tylko do zaliczenia przedmiotu.
Zreszta to nie tylko historii się tyczy.
W sumie ważniejsze jest jak rozwijają się i jakie są możliwości stwarzane na zajęciach pozalekcyjnych, gdzie przychodzi się dlatego, że się chce, a nie dlatego, że musi.
Kilka razy spotkałem się z tym, że takie kółka, również historyczne, całkiem nieźle potrafią wciągnąć młodzież.
To zresztą, chyba widać, choćby po zaangażowaniu młodzieży w wolontariat w wielu miejscach i przedsięwzięciach g
historycznych.
Nie wiem jak teraz, ale jakiś czas temu sporo młodzieży współpracowało z MPW.
I nikt ich tam nie zapędzał, jak mnie na pochody majowe
Chyba nie jest tak tragicznie
Offline
administrator
Pewnie, że nie sama ilość. Tyle, że jakości odgórnie się nie zapewni, a przy mizernej ilości jeszcze o nią trudniej. A program też niekoniecznie musi polegać jedynie na wbijaniu do głowy formułek.
W zajęcia pozalekcyjne nie wierzę. Skąd się zresztą ma brać chęć udziału w jakichś dziwacznych kółkach historycznych, skoro trzeba się po (długich) lekcjach przede wszystkim uczyć języków, sztuk walki i całej masy innych rzeczy, które tę mają nad historią przewagę, że są niezbędne? I znów, nikt raczej nie przyjdzie na takie zajęcia, nie będąc wstępnie zainteresowany tematem - kółeczko nam się zamyka.
Nie od rzeczy będzie tu zauważyć, że nieco nam dyskusja skręciła - inicjowałem niniejszy wątek nie mając na myśli windowania wśród nielicznych gruntownej wiedzy historycznej - takie patologiczne jednostki zawsze się skądś wezmą, o to byłbym spokojny - a jedynie budowę w społeczeństwie absolutnych podstaw wiedzy o przeszłości własnego narodu i terenu, na którym się znajdujemy. Chodziło mi jedynie o to, abyśmy przez elementarną znajomość historii odrobinę bardziej różnili się od małp.
Jeszcze z innej beczki, skoro to słowo już się tu pojawiło. Wolontariat, to jest dopiero ciekawe zjawisko. Z jednej strony, rzeczywiście jest to postawa dość spopularyzowana, spotyka się jednak tu rozmaite aberracje - zarówno dość typową chęć robienia czegoś wyłącznie dla uzyskania zaświadczenia, które w czymś ma pomóc (ja nie krytykuję - tylko stwierdzam), jak też kuriozalne pomysły niektórych młodzieżowych działaczy, którzy chcieliby za pracę społeczną otrzymywać od państwa stypendia (autentyk, wieść z Biura Edukacji UM Warszawa). Co do wolontariuszy w MPW, chyba rzecz teraz nieco podupadła, Powstanie przestało być modne.
Offline
Ogólnie to masz rację, że są rzeczy ważne i ważniejsze, a do tych ostatnich należy historia, zwłaszcza ta w wymiarze lokalnym.
Pewnie udałoby się dzięki takiej świadomości uratować sporo unikatowych miejsc w Warszawie, ewentualnie skutecznie napiętnować tych, którzy to niszczą - no bo pewnie o to ci przede wszystkim chodzi - ale wydaje mi się, że jeszcze nie spotkałem nikogo, kto by, tylko, na podstawie programu nauczania w szkole, wyniósł z niej coś więcej, niż tylko komplet ocen.
Czy to historia, czy WF, czy matematyka to wzbudzenie zainteresowania tym leży gdzie indziej.
Przykładem jest Kopernik, czy MPW.
To trochę taka papka, ale za to strawna dla dużo większej ilości ludzi i ma dużo większe szanse na wzbudzenie zainteresowania historią (czy inną nauką) niż najlepszy wykład.
Może MWP na Cytadeli też odegra taką rolę?
Ja, w każdym razie, dość często spotykam się z tym, że ludzie, przyjezdni, których los przygnał do Warszawy, o wiele większe zainteresowanie zaczynają wykazywać nie tylko tym, żeby szybko z tej Białołęki do Centrum dojechać i żeby dzieciaka mieć gdzie do przedszkola oddać, ale też tym, co tu się działo przed wojną, w czasie wojny, po ...
A oni już, zazwyczaj, za duzi na szkołę
Offline
administrator
Jak mówi poeta: ja tu jeszcze wrócę... - ale chyba nie wcześniej, niż za parę dni.
W każdym razie, wcale nie chodzi mi przede wszystkim o niszczenie pamiątek, mówię w ogóle o kulturze społeczeństwa, które bez podstawowej świadomości własnej historii skoncentrowane jest przede wszystkim na zdobywaniu pożywienia i sprawnym wkładaniu go do otworu gębowego. Całkiem jak w znanej reklamie (wybaczcie, zacytuję) - mój piesek jest szczęśliwy i robi zdrową kupkę. Gdyby było inaczej, także nasze pamiątki byłyby bezpieczniejsze.
Ja też spotkałem w Warszawie przyjezdnych, którzy całkiem mocno się tym miejscem - również od strony jego dziejów - zainteresowali. Niezbyt wielu - ale czegóż oczekiwać od nich, jeśli autentyczni tubylcy także często prezentują postawę wspomnianego wyżej pieska z reklamy? Aby choć trochę próbować to zmienić, trzeba m. in. uczyć dzieci historii - poczynając od szkoły, ona po to jest (po to ona jest, ona jest po to - Krzysztof Kononowicz). Nie oczekujmy zainteresowania bez inspiracji i odrobiny wiedzy na starcie.
Offline
Użytkownik
Witam.
W Krakowie w kościele św. Stanisława Kostki grupa rodziców podjęła głodówkę, domagając się zawieszenia rozporządzenia o zmianach w programach nauczania w szkołach ponadgimnazjalnych i rozpoczęcia poważnych konsultacji społecznych w tej sprawie (zob. link , także wywiad ). Rozporządzenie to m. in. redukuje ilość godzin nauczania historii, o ile nie zostanie ona wybrana przez ucznia jako przedmiot w zakresie rozszerzonym.
Ostatnio edytowany przez rzepola (21.03.2012 09:45:11)
Offline
Moderator
Wg mnie chodzi o przygotowanie bydła do najemnej pracy najmniejszym kosztem. Nie każdy lubi historię, ale uczniowie powinni mieć możliwość poznania dziejów cywilizacji, kultury i własnego kraju. Jeśli nie chcą to ich sprawa. To tak jakby zaprzestać uczenia zasad ortografii, bo po co?
Offline
Moderator
Aż sie chce zacytować wiekopomne dzieło Henricha Himmlera:
"Kilka myśli o traktowaniu obcoplemiennych na wschodzie
"Dla nie-niemieckiej ludności Wschodu nie mogą istnieć szkoły wyższego
typu niż czteroklasowa szkoła ludowa. Zadaniem takiej szkoły ludowej ma być
tylko: proste liczenie najwyżej do 500, pisanie nazwiska, nauka, że przykazaniem boskim
jest posłuszeństwo wobec Niemców, uczciwość, pilność i grzeczność."
Offline
administrator
W zasadzie, napisaliście już wszystko. Nowoczesna cywilizacja nie potrzebuje uczyć, co, kiedy i dlaczego wybuchło. Człowiek cywilizowany musi umieć obsłużyć telewizor, zmywarkę i kartę kredytową - a w pracy wydajnie i bezkonfliktowo naciskać prawidłowe guziczki. Więcej nie trzeba, bo od tego tylko się w głowie przestawia i spada wydajność.
Offline